Dwuznaczna nostalgia kresów

Czy pielęgnacji dziedzictwa polskiej kultury na Wschodzie dobrze służy termin kresy należy powątpiewać. Z prostego powodu. Jeśli mają być to kresy, to są one takimi dla Polaków. Z pewnością nie są to kresy dla Ukraińców czy Białorusinów, a tylko we współpracy z nimi dbać można o to dziedzictwo. Warto więc zastanowić się na ile nostalgia, jaka otacza kresy jest dwuznaczna.

Kiedy narodził się termin „kresy” wiadomo. Pierwszy użył go Wincenty Pol w swoim poemacie „Mohort”, napisanym w połowie XIX wieku. [1] Całkowicie należy zgodzić się z uwagą, że:

w czasie istnienia Rzeczypospolitej Obojga Narodów, które wyznacza nam dziś granicę tego terytorium, nikt o Kresach nie słyszał. [2]

Wincenty Pol, a właściwie Pohl, był bowiem Niemcem z pochodzenia, był patriotą w dwójnasób, jak często z osobami, które utwierdzić chcą swoją tożsamość. Stąd obraz ziem wschodnich dawnej Rzeczypospolitej jest u niego tym bardziej legendarny. Bardzo to przypomina klimat literatury niemieckiej XIX wieku budującej legendę niemieckiej misji cywilizacyjnej na Wschodzie, choć nie ma przesłanek, by się na niej w jakikolwiek sposób wzorował.

[ilustracja: cień zamku z Chocimiu na rzece Dniestr – zdj.Kazimierz Wóycicki]

Za poprzedników i inspiratorów  Pola można natomiast z pewnością uznać przedstawicieli ukraińskiej szkoły polskiego romantyzmu, takich wielkich twórców polskiej literatury jak  Słowacki, Malczewski czy Goszczyński   z takim arcydziełami  jak „Sen srebrny Salomei”, „Maria” czy „Zamek kaniowski”.[3] Akcja tych utworów rozgrywa się w jakiejś krainie pełnej tajemniczości, gdzie polski bohater szlachcic otoczony jest ukraińskim chłopskim morzem, a Kozak jest częścią szlacheckiego dworu. Romans a właściwie mezalians Kozaka ze szlachcianką uruchamia pełną tragicznych wydarzeń fabułę, w której nie brak okrutnych scen i rozpoznawalne są liczne toposy literackie opisów rzezi wołyńskiej, takie jak chrzczenie noży czy rozpruwanie brzuchów ciężarnych kobiet. Nie jest to jednak okrucieństwo jednej strony, a tragiczne zawirowania  uruchamiają w dużej części wydarzenia na szlacheckim dworze czy zamku, a nie tylko ukraińskiej wsi. Najlepiej chyba ilustruje to „Sen srebrny Salomei”, w którym wśród postaci tego dramatu regimentarzu, Leonie, Sawie, Semenko, księżniczce Wiśniowieckiej i tytułowej Salomei rozgrywa się dramat nie tylko miłości i miłosnej zdrady, ale także dramat społeczny. Słowacki nie kryje też złożonej sytuacji politycznej, gdy polskiemu dowódcy każe sprzymierzyć z Moskwą przeciw ukraińskiemu chłopstwu.

Rozkazują byś rozesłał wici

Podolu, jako regimentarz,

I z Grzywołem się łączył Moskalem

Przeciw chłopstwu

Na tym tle poemat Pola jawi się jako wtórny i nie byłby pewnie częściej wspominany, gdyby nie owe pierwsze użycie słowa kresy.

Słowacki mówi o Ukrainie, w okresie gdy jeszcze nie do końca ukształtowane było pojęcie nowoczesnego narodu, określa więc nim raczej pewną krainę, jej krajobraz niż jakiekolwiek terytorium o określonych granicach i politycznej podmiotowości.  Ukraina to u Słowackiego nie kresy (takie pojęcie wydało by mu się najpewniej niedorzecznością), lecz raczej bezkres romantycznej przestrzeni [4]. Słowacki to jeszcze mentalnie obywatel narodu politycznego dawnej Rzeczypospolitej, który znakomicie zna i rozumie jej spluralizowany etnicznie, religijnie-wyznaniowo i społecznie charakter. U Pola znać już idee rodzącego się nacjonalizmu  w nowoczesnym wydaniu. Wincenty Pol ze swoim „Mohortem” zapowiada zmianę w sposobie postrzegania ziem wschodnich dawnej Rzeczypospolitej i jest u niego termin „Ukraina”.  Teraz jednak od połowy XIX wieku, pojawi się termin kresy, ukraińcy staną się Rusinami, a Ukraina stanie się terminem politycznym i to przede wszystkim w polskim użyciu w Galicji[5].  Inwokacja do poematu Pola brzmi:

Kiedy mnie owiał stepu oddech zdrowy,
Gdy mnie ożywił duch służby wojskowej
Na Ukrainie.   

„Mohort” to już nie „romans dramatyczny”, jak u Słowackiego, ale „rapsod rycerski”, jak głoszą odmienne podtytuły obu utworów. Znamionuje to istotne przesunięcie znaczeń. O ile wschodnie przestrzenie  dawnej Rzeczypospolitej są u wieszcza z Krzemieńca miejscem dramatu i tragedii, to u Pola zmieniają się one w miejsce nostalgii i bohaterskich czynów. Kresy to rubieże wielkiej Rzeczpospolitej, która coraz bardziej w całości przybiera nazwę Polska.

Takie widzenie kresów umocni z całą siłą swego pisarskiego talentu Henryk Sienkiewicz i przeciętnemu Polakowi kresy kojarzyć się będą od tej pory najpewniej i przede wszystkim z przygodami bohaterów „Ogniem i mieczem”. Dzięki niemu odległe i nigdy już nie odzyskane przez Polskę miejsca, takie jak Rażków, leżący w Naddniestrzu kościół, gdzie  ślub brał Wołodyjowski czy Kamieniec Podolski, gdzie Ketling wysadził twierdzę niby Ordon swoją Redutę,  wspominane  będą z rozrzewnieniem przez każdego Polaka obeznanego z własną literaturą. Ponieważ wyobrażenie kresów kształtuje się w czasie tworzenia  się nowoczesnej świadomości narodowej, były  to coraz bardziej polskie kresy a nie kresy wielokulturowej Rzeczypospolitej.

Nic zarazem lepiej nie pokazuje przeciwstawienia,  ale i podobieństw polskich i ukraińskiego wyobrażeń dotyczących tego samego terytorium i epoki jak porównanie twórczości Juliusza Słowackiego i Tarasa Szewczenki. Wątek polski jest w twórczości ukraińskiego wieszcza czytelny i to w taki sposób, że czyni z niego, w oczach niektórych antyukraińskich środowisk, prekursora wielu antypolskich tendencji. Chodzi na pierwszym miejscu o poemat „Hajdamacy” przywoływany z kolei  w Polsce jako koronny przykład ukraińskiego przyzwolenia na okrucieństwo (moim zdaniem niesłusznie). Zaskakujące jest  jednak zestawienie obu utworów „Hajdamaków” i „Snu srebrnego Salomei”, które opisują te same wydarzenia historyczne chłopskiego powstania koliszczyzny.

Opis nierówności społecznych i dokonywanych okrucieństw jest w obu utworach podobny.  U Słowackiego uderza trzeźwość spojrzenia na stan stosunków społecznych,  które zapowiadają i wyjaśniają upadek Rzeczypospolitej. Owiewa to jednak mgła tajemniczości będąca wynikiem konwencji literackiej i fabuły romansu. U Szewczenki rozgrywa się natomiast  przede wszystkim polityczny dramat, jakim był upadek dawnej Rzeczpospolitej. Stosunek Szewczenki nie był do niej jednoznaczny, ale jeśli prześledzić inne jego utwory, pozostawała ona dla niego  również terytorium dawnej kozackiej ojczyzny,  w której czuć się można było wolnym zanim nie zniszczyła ją szlachecka pycha. Głębsze porównanie twórczości Słowackiego i Szewczenki z pewnością dostarczyłoby wielu pasjonujących tematów do dyskusji, gdyby obu twórców chciano potraktować jako dziedziców dawnej Rzeczypospolitej (w przypadku Słowackiego jest to oczywiste, w przypadku Szewczenki wymagało lektury wykraczającej poza narodowy stereotyp).

Szewczenki jednak, mimo że uznany go za literacką wielkość i tłumaczono na język polski, nigdy nie uczyniono  partnerem polsko-ukraińskiego dialogu, kształtującego polskie wyobrażenia o Ukrainie. Zaczęli je natomiast kształtować Pol i Sienkiewicz. Paradoksem stało się to, że Ukraińców zaczęto z czasem silniej dostrzegać w Galicji, dalej zaś na wschodzie, gdzie narodotwórczy proces dla Ukrainy był nie mniej a może ważniejszy, niemal ich w  polskim wyobrażeniu nie było i rozciągać tam miała coraz bardziej bajkowa przestrzeń kresów zniewolonych przez  carską Rosję.

Na początku XX wieku stosunki polsko-ukraińskie w taki oto sposób opisuje Franciszek Bujak:

Trudno się spodziewać, aby kierownicy polityczni takiego społeczeństwa, nie mający z reguły ani szkoły , ani tradycji politycznej, słowem ludzie nowi pod względem kulturalnym i politycznym, tak jak sam naród, umieli się obywać bez gwałtu i brutalności w walce o swą świętą sprawę. Trzeba także przyznać, że ten stan sprawy ruskiej wywoływał z polskiej strony również ujemne i przeciwne kulturze objawy terroryzmu i nadużyć władzy, do których ucieka się zwykle szczupła warstwa panująca celem utrzymania władzy wobec ciemnej i znacznie niżej stojącej masy poddanych, jeżeli ta masa posłuszeństwa odmawia. Ułatwienie sobie w ten sposób przewagi politycznej staje się coraz bardziej niemożliwe dzięki czujności inteligencji ruskiej i uświadomieniu obywatelskiemu chłopa ruskiego, zarówno jak polskiego, a niemoralne te praktyki korzystne chwilowo,, mszczą się teraz oczywiście.[6]

I dalej Franciszek Bujak daje wczesną, było to w roku 1908, ale i  poważną przestrogę, nie wysłuchaną i zrozumianą chyba  przez ówczesne społeczeństwo:

Odwieczna wada naszego ustroju politycznego – panowanie szlachty przy pomocy przywileju i sprzyjających warunków, monopolizowanie spraw publicznych w rękach ziemian, względnie pod ich egidą – dopływa w Galicyi do końca.[7]

Choć panowie szlachty dopływało zdaniem wybitnego socjologa do końca, mówienie o kresach końca nie było. W dziesięć lat później o Lwów stoczyć trzeba było już wojnę i chociaż była ona wygrana winna być też ostrzeżeniem. I znów zostało ono zlekceważone.

W II RP  termin kresy stosuje się do ziem leżących na wschód od polsko-sowieckiej granicy.   Mało kto nazwałby  Wołyń, Polesie czy Galicję kresami.  To miała być Polska. Kresy leżeć miały na wschód od granicy państwa, które to co było wewnątrz niego chciało polonizować. Galicja nazwana została oficjalnie Małopolską wschodnią, co było właściwie zabiegiem polonizacyjnym, nazwa Galicja bowiem przypominałaby o  ukraińskich korzeniach tych ziem dając  się wyprowadzić od Halicza i Rusi Halickiej.

Po II wojnie w PRL kresy były długo terminem „drugiego obiegu”, bowiem na wschód od  Polski miał być niepodważalnie Związek Radziecki. Z oczywistych względów te około ponad trzy milionów Polaków, którzy utracili swoje małe ojczyzny nie mogła się z tym łatwo pogodzić,  zarazem  mieli bardzo ograniczone możliwości publicznej ekspresji[8] , a tym  bardziej nie mogli organizować się jako przesiedleńcy czy byli mieszkańcy tamtych terenów. Uniemożliwiało to pogłębioną publiczną refleksję o tym, co oznacza dla polskiej kultury i tożsamości ostateczna utrata wschodu i jak wygląda nowe wschodnie pogranicze.

Ideologia kresowa w jej powojennym wydaniu stała się też żywa wśród polskiej emigracji na Zachodzie. W obliczu klęski, jakiej doznała II RP,  trudno było się choćby symbolicznie zrzec się utraconych wschodnich ziem, z których przecież wielu emigrantów pochodziła. Na tym tle zrozumieć można odwagę i polityczną dalekowzroczność politycznych myślicieli  takich jak Giedroyć, niezaprzeczalnego wilnianina, który zawyrokował o potrzebie ostatecznego uznania utraty tych ziem.

Dopiero po 1989 można było z pełną swobodą o wszystkich tych problemach dyskutować. Długi jednak czas ograniczeń powodował, że termin kresy przywrócono debatom publicznym w atmosferze nieokreślonej i rozmytej nostalgii. Wyobrażenie terytorialne kresów uległo znaczącemu zawężeniu. Były to już przede wszystkim tereny wschodnie II RP.   Stąd kresy rozumiane są jako  „tylko” Wilno i Lwów, ale już nie Winnica, Kaniów czy Kijów.  Takie użycie terminu kresy w paradoksalny sposób zawęża spojrzenie na kwestie znaczenia  polskiej kultury materialnej we współczesnej Ukrainie ale też utrudnia dialog ze stroną ukraińską.  Sprowadza bowiem całą sprawę do zagadnienia terytorium, omijając sprawę wspólnego dziedzictwa.

Dla generacji tych Polaków, który zmuszeni byli opuścić ojcowiznę na Wschodzie, termin kresy odwoływał się do  konkretnego wspomnienia,  obrazu domu czy  krajobrazu. Te wspomnienia usiłowano w PRL w najrozmaitszy sposób cenzurować. Dla młodszej generacji dorastającej w latach 80-tych i później termin kresy musiał pozostać niejasny. Przede wszystkim nie bardzo stało się wiadome,  jakie to tereny kresy  mają ogarniać. Oczywiście Lwow i Wilno to w tych wyobrażeniach kresy. Pozostaje jednak jeszcze cały bagaż sienkiewiczowskich wyobrażeń, mapa dawnej Rzeczypospolitej z 1619 roku oraz zwodząca wielu nazwa Rzeczypospolitej Obojga Narodów, w której  nie ma miejsca na choćby obrys  Ukrainy.

Niedostatek   refleksji o zmienności wyobrażeń terytorialnych  kresów jest właściwie niedostatkiem refleksji i myśli politycznej.  Polskie kresy bowiem nieustannie „cofają się”. Pierwotnie sięgają one daleko na wschód aż do Dniepru. „Kaniów” Goszczyńskiego leży nad jego brzegiem. Kresy Sienkiewicza to już Dniestr. Dzisiaj kresy to przede wszystkim raczej  teren tylko po Zbrucz.

Trafne są uwagi autora ciekawego albumu „Kresy – najciekawsze zakątki” dotyczące właśnie  „cofanie się kresów”.

Kresy są pojęciem subiektywnym. Istnieją w obszarze tylko jednej kultury – polskiej, podczas gdy dla Litwina, Białorusina i Ukraińca ich idea nie tylko jest mało zrozumiała, ale też w zasadzie niedopuszczalna, bowiem zaburzałoby jego ogląd  świata, w którego centrum znajdują się traktowane jako integralne całości Litwa (państwo), Białoruś oraz Ukraina. Po drugie Kresy nie są jednorodne. Przynależą do nich zarówno ziemie, które jeszcze w XX wieku wchodziły w skład Rzeczypospolitej […] jak też takie , które kontakt z państwem polskim (choć nie z kulturą polską)m straciły już w XVIII wieku. […] Wreszcie, z najszerszego punktu widzenia, do Kresów należą także tereny nie tyle inkorporowane, a raczej podbite, do niegdysiejszego państwa polsko-litewskiego przynależne krótko, stanowiące w nim organizmy efemeryczne, o których ewentualnej polskości można mówić jedynie z perspektywy naszej i tylko naszej świadomości historycznej. [9]

Zamiast jednak refleksji o przyczynach „cofania się  kresów”,  po 1989 stają się one ponownie przedmiotem, jak już było powiedziane,  nieokreślonej nostalgii. Dawna emocjonalna otoczka niemal z XIX wieku zostaje przywrócona. Nie chodzi przy tym o samo terytoriom, lecz o nostalgię za jakimś lepszym miniom czasem, za utraconą wielkością, za jakąś złotą epoką. Kresy paradoksalnie stają się nagle w nacjonalistycznych już wyobrażeniach kolebką polskości. Polska ma być najbardziej polska tam, gdzie już jej nie ma. Nie bierze się  trudnej  lekcji ze Słowackiego „Snu srebrnego Salomei”, ale wraca się jakby do na wpół kiczowatych wyobrażeń „Mohorta” Wincentego Pola.

To swoista kolebka polskości, w której za pomocą nie tylko ognia i miecza, ale także pługa, wykuwało się to, co później niektórzy badacze zaczęli określać mianem polskiej duszy. Tu narodziło się to, co Polskę stanowi, co w polskiej kulturze okazało się trwałe […] Dla Polski czyli Korony, po utracie Śląska i Pomorza ziemie wschodnie stały się naturalnym terenem ekspansji kulturowej, religijnej i gospodarczej, a także militarnej.[10]

Trudno nie zauważyć jak bardzo sformułowania „za pomocą ognia i miecza” przypominają niemieckie teksty z epoki sprzed II wojny światowej i polityki słusznie nazywanej „Drang nach Osten”. Tyle, że w polskim przypadku, chodzi obecnie o nostalgiczne fantazje po utraconym imperium, pozbawione głębszego politycznego znaczenia, choć mogące utrudniać dialog z Kijowem i podatny na  wykorzystywanie przez manipulatorów z Moskwy.

Trzeba też brać pod uwagę, w jakim stopniu inicjatorzy sejmowej uchwały o ludobójstwie nie odgrywają podobnej roli w dialogu polsko-ukraińskim, jaką Erika Steinbach chciała odebrać w dialogu polsko-niemieckim. Przywódczyni niemieckich ziomkostw nie domagała się przecież zmiany granic, ale „jedynie” symbolicznych przeprosin za doznane przez „wypędzonych” krzywdy. Zestawiała je też, nazywając ludobójstwem, z Holocaustem.  Nie licząc się z polską wrażliwością historyczną, mówiła „przeproście” i wtedy naprawdę się pojednamy.  Takie analogie, które dla części polskiej opinii publicznej mogą być szokujące, winni być jednak brane pod uwagę,   jeśli występuje się na wielkiej  scenie europejskiej polityki,  gdzie dąży się przede wszystkim do  pojednania i łagodzenia konfliktu zbiorowych pamięci.

Nie rezygnując bynajmniej z sentymentów uzasadnionych dziedzictwem polskiej kultury za wschodnią granicą, można odnieść do wszystkich tych kwestii w całkiem innym duchu nie wymagającym mówienia „ogniu i mieczach” czy też „kolebkach”. Nie budząc ogłupiającej nostalgii, można pielęgnować sentyment, który ma szanse łączyć Polaków i Ukraińców.

 Terytorium zachodniej Ukrainy to obszar bliski serc wielu Polaków. Dawne ziemie Rzeczypospolitej przyciągają niesamowitymi historiami kryjącymi się w dawnych pałacach polskich wielmożów, w kościołach katolickich znajdujących się w ruinie bądź przekształconych w cerkwie prawosławne czy też pośród mieszczańskiej zabudowy w takich miastach jak Stanisławów (dziś Iwano-Frankiwsk) czy Lwów. [][11]

Spróbujmy teraz spojrzeć na kresy od drugiej strony – strony ukraińskiej. Ukraińcy takiego terminu u siebie nie mają. Tym niemniej tereny Wołynia i Rusi halickiej są częścią ich historii tak samo jak są częścią polskiej historii. Starczy spojrzeć na mapę zasiedlenia ludności ruskiej w XIX wieku, aby stwierdzić, że cały teren Galicji aż po Chełmszczyznę i brzegi Sanu to tereny mieszane, gdzie Ukraińcy mieszkają obok Polaków. Mało kto pyta gdzie leżały grody czerwieńskie, o które walczył Chrobry, ale leżały nie gdzieś daleko na Wschodzie, lecz w granicach dzisiejszej Polski.

Gdyby więc Ukraińcy wpadli na niezbyt szczęśliwy pomysł używania terminu „kresy”, to musiał by on nieuchronnie obejmować też terytoria, które obecnie leżą w polskich granicach. W nieco paradoksalny i nieuświadomiony sposób zdają sobie z tego sprawę polscy pseudonacjonaliści rozpowiadając o rzekomym ukraińskim zagrożeniu i pretensji Ukraińców do Przemyśla czy nawet Rzeszowa (co jest zresztą zmyśleniem i podpowiedzią kremlowskiej propagandy w Internecie). W języku ukraińskim takiego terminu nie ma.

Można natomiast odnaleźć termin pokrewny czy też analogiczny w języku niemieckim i warto go tutaj rozważyć. Są to niemieckie „der Osten” (Wschód) , które jeszcze w latach siedemdziesiątych łatwo przechodziło w „Ostkolonisation”.  Łatwo sobie wyobrazić jak reagowała by polska opinia publiczna, gdyby Niemcy używali takiego pojęcia jeszcze do dzisiaj.

W niemieckiej wcześniejszej narracji tereny Ostkolonisierung były wynikiem zamierzonej ekspansji. Termin ten po 1945 zaczęto powoli porzucać, wskazując jak dalece obecność Niemców i niemieckiej kultury na wschodzie jest wynikiem wielorakich procesów społecznych takich jak handel, pokojowe osadnictwo i przenikanie się sąsiadujących ze sobą kultur. Termin „kolonizacja” okazywał się nie tylko nie trafny ale i politycznie niewygodny. Powszechnie zastąpiono go termin „niemieckie dziedzictwo kulturowe na Wschodzie” ze świadomością, jaką rolę pełnił termin „Ostkolonisierung” ze słownika niemieckiego nacjonalizmu.

Ewolucja  terminologiczna od „Ostkoloniesierung” do „niemieckiego dziedzictwa kulturowego na Wschodzie” dokonało się w Niemczech w wielkim stopniu pod wpływem niemieckiej debaty rozrachunkowej z okresem 1933-1945.

Polski termin kresy nie doznał takiej ewolucji od czasu, gdy się pojawił w wieku XIX. W okresie II RP doznał on swoistej kanonizacji, po to by po II wojnie nieznacznie zmienić swoje  znaczenie, zarazem będąc terminem ze słownika kultury nieoficjalnej, w jakim stopniu zabronionego i będącej w opozycji do komunistycznej władzy. Nikt więc go krytycznie nie chciał analizować. Po roku 1989 zaczął przeżywać renesans, czego wyrazem są dziesiątki albumów poświęconych kresowym zamkom i pałacom, niemal zawsze określanych jako bezdyskusyjnie polskie, choć nie są one w polskich rękach.

Jest to często rozbudzanie sztucznie i na nowo nostalgii u młodszej generacji, którzy w istocie niczego nie utracili,  lecz kształtują swoją tożsamość na podstawie nieaktualnych i zafałszowanych wyobrażeń historycznych

Wiele problemów zniknąć by mogło  gdyby słowo kresy zastępować  bardziej trafnym słowem „historyczne pogranicze”. Szerokie terytorium wokół rzek San, Bug, Zbrucz, Dniestr to tereny zamieszkałe w przeszłości przez ludność o zróżnicowanej tożsamości, etnicznej, religijnej i narodowej. Na tą skomplikowaną mozaikę nakładały się podziały społeczne, często o silnie antagonistycznym charakterze. Nie wykluczało to wspólnoty doświadczeń  i bliskiego pokrewieństwa kulturowego. To kulturowe bogactwo, kryjące w sobie też nie mały potencjał konfliktów, jest wspólnym dziedzictwem kulturowym Polaków i Ukraińców.

[1] Makowiecki Stanisław (red.), „Szkoła ukraińska” w romantyzmie polskim, Warszawa 2012.

[2] Dylewski Adam, Kresy. Najpiękniejsze zakątki, Warszawa 2012, s.4

[3] Makowiecki Stanisław (red.), „Szkoła ukraińska” w romantyzmie polskim, Warszawa 2012.

[4] Jaceki Kolbaszewski, Kresy, 1996. Jest to też powód, że w tej znakomitej książeczce autor zaczyna opowieść o okresach od poematu Wincentego Pola.

[5] Patrz: Jagiełło Michał, Razem czy osobno? Przewodnik po lekturach, Warszawa 2011. Książka ta jest bezcennym zbiorem źródeł pozwalających na prześledzenie ewolucji postrzegania terytorium dawnej Rzeczpospolitej w społeczeństwie i kulturze polskiej XIX wieku.

[6] Bujak Fr., Galicya,  Tom I, Kraj ludność Społeczeństwo,  Rolnictwo, Lwów 1908, ss.89-90. Pisze on też: Rusini dążą z całą energią do pełnego rozwoju jako odrębny, zupełnie samodzielny naród. Na ich drodze leży niewątpliwie dążność do usunięcia nas jako narodu ze ziemi, którą za swoją wyłączną własność uważają, a przede wszystkim do zepchnięcia nas z dotychczasowego przeważającego stanowiska […] Dążą oni z porządku rzeczy najpierw do wyraźnego rozgraniczenia między sobą a nami ss.93-94

[7] Bujak Fr., Galicya,  Tom I, Kraj ludność Społeczeństwo  Rolnictwo, Lwów 1908, s.175.

[8] Stąd np. duże znaczenie filmu w reż.Sylwestra Chęcińsiego „Sami swoi” z roku1967, który zdobył sobie ogromną popularność.  Opowiadał on o przesiedleńcach ze wschodnich terenów II RP i był pierwszym tego typu świadectwem w kulturze masowej, choć z pewności jako komedia nie oddawał tragizmu i cierpienia losów ludzkich. Mimo to w dużym stopniu oswajał w jakiś sposób pamięć o nich.

[9] Dylewski Adam, Kresy. Najpiękniejsze zakątki, Warszawa 2012, s.4

[10] Marek A.Korprowski, Kresy II Rzeczypospolitej, Warszawa 2012, s.7-8.

[11] Osip-Pokrywka M.M., Sentymentalna Ukraina, Warszawa 2011. Wspaniałym przykładem jest też piękny album Krzysztof Hejke„Polesie” Poznań 2009, gdzie autor spostrzega przede wszystkim dzisiaj żyjących tam ludzi, choć nie pomija problemów przeszłości i pamiątek takich jak cmentarze i zabytki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.